O granicach poświęcenia rodzicielskiego, relacjach i przemocy w rodzinie…

Nastolatki - uśmiechnięte i zadowolone tylko na selfie?
Uśmiechnięte i zadowolone tylko na selfie?

Współczesna psychologia poświęca dziś wiele uwagi zagadnieniu wychowania dzieci i młodzieży. Powstaje wiele poradników dla rodziców i wychowawców, z których mogą oni  dowiedzieć się, w jaki sposób właściwie rozmawiać z dziećmi, aby ich „słuchały”, jak wspierać je w trudnych sytuacjach lub szanować prywatność dojrzewającego dziecka. Dzisiejsza edukacja szkolna wspiera ucznia m.in. w wychowaniu do życia w rodzinie, oferuje kursy o cyberprzemocy czy zapoznaje z katalogiem praw dziecka, więc uważaj drogi rodzicu, jesteś na celowniku… Nasze dzieci są wreszcie kształcone w katalogu demokratycznych praw do samostanowienia i bardzo szeroko rozumianej automonii. Wszystko niby pięknie, jednak… w praktyce dnia codziennego wielu rodziców boryka się z wielkim problemem.

Jakim zapytacie? – choć doskonale wiecie lub domyślacie się w czym rzecz. Myślę, że nikt nie nauczył naszych szanownych dzieci, że słowo „wolność” ma swoje ograniczenia. W etyce, której jestem przedstawicielem mówimy często o uprawnieniach i zobowiązaniach – są to dwie strony tego samego medalu. Nie można bowiem zrozumieć właściwie praw bez listy obowiązków, które nas ludzi – wiążą nas w sumieniu i czy się z tym zgadzamy, czy nie – kształtują nasz charakter. Kto z was wie gdzie tak naprawdę kończy się nasza wolność? Tymczasem nagminnie wśród rodzin dorastających dzieci powtarza się sytuacja, w której dzieci łamią ewidentnie prawa rodziców jako wychowawców, gdy:

  1. Nie egzekwują zasad życia rodzinnego;
  2. Nie stosują się do zasad współżycia społecznego;
  3. Grożą rodzicom powołując się na swoje prawa;
  4. Nadużywają źle rozumianej wolności słowa i czynu;
  5. Nie biorą za swoje słowa i czyny odpowiedzialności;
  6. Nie ponoszą konsekwencji za swoje czyny lub słowa.
  7. Nie odczuwają empatii, są „wrażliwe” wyłącznie na swoje problemy i emocje

Z przykrością stwierdzam, że Kodeks rodzinny i opiekuńczy nie uwzględnia występków dzieci w stosunku do swoich rodziców. Wiele rodzin chowa problem pod dywan, bo przecież nie wypada nie kochać swojego dziecka bezgranicznie, prawda? Mimo, że Cię słownie szykanuje i straszy policją, gdy tylko ma odmienne zdanie niż Ty. Dlaczego my dorośli godzimy się na tak oczywisty szantaż emocjonalny tylko dlatego, że są to nasze własne dzieci?

Żaden z nas rodziców nie brał udziału w projektach „szkoły rodzicielskiej” na wzór popularnej „szkoły rodzenia”. A myślę, że bardzo by nam się przydały, bo my rodzice mamy również prawo do popełniania błędów. Pomijam patologiczne sytuacje związane z porzuceniem czy zaniedbaniem dzieci (również emocjonalnym), ale mówię o tym, jak z wielkim poświęceniem przeorganizujemy swoje poukładane dotąd życie, aby przyjąć w nim nową istotę i znaleźć jej słuszne miejsce w naszej przestrzeni relacji partnerskiej (zazwyczaj odbywa się to kosztem relacji partnerskiej, kto tego nie przeżył ręka do góry… Ha! Już widzę ten las rąk;-). Potem dajemy z siebie wszystko, by naszemu dziecku żyło się lepiej podporządkowując pod nie całe swoje życie.

W tej nieco ironicznej tonacji dochodzimy do meritum dzisiejszej opowiastki. Jakie są granice naszej rodzicielskiej tolerancji i poświęcenia względem naszej latorośli? I czy sprawcą przemocy może być tylko i wyłącznie dorosły? Mamy wrodzoną zdolność do usprawiedliwiania występków naszych dzieci czy może po prostu nie chcemy przyjąć do wiadomości, że rządzi nami mały egoistyczny i wyzbyty z empatii (oby tylko na czas dojrzewania…) narcyz?

Nikt jednak do tej pory nie pofatygował się (a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), aby napisać poradnik dla rodziców: sfrustrowanych, bezsilnych, miotających się z osobistymi dramatami, będących skutkiem nieetycznych i przemocowych zachowań ich dzieci na co dzień. Jednak warto mówić o tym problemie, który jak się okazuje nie jest wcale marginalny. Zwracam się zatem do was z apelem. Nie możemy dłużej milczeć i udawać, że nie widzimy, co się dzieje w naszych rodzinach. Apel kieruję również do dzieci i młodzieży, aby pokazać im, że rodzic to też człowiek, który ma uczucia, lęki oraz związane z płcią potrzeby i zainteresowania.

A więc… kochane dzieci! W szklanej kuli waszej wyjątkowości zapominacie niestety, że my rodzice mamy również swoje prawa do: prywatności, intymności, spokoju i zrozumienia. A przede wszystkim bycie rodzicem to jedynie „rola społeczna”, którą przyjmujemy DOBROWOLNIE na pewien określony czas. Nie jesteśmy waszymi służącymi, sprzątaczami, taksówkarzami, ani wyrobnikami. Jedyne, czego powinno się od nas wymagać jako rodziców to zapewnienie wam bezpieczeństwa (bytowego, emocjonalnego) oraz umożliwienia dobrego startu w waszą dorosłość. Jest to niewątpliwie związane z nauką samodzielności, a więc wyręczanie was na każdym kroku z pewnością do tego nie prowadzi! Podobnie ma się rzecz z odkrywaniem tożsamości i akceptacją. Branie odpowiedzialności za swoje słowa i uczynki mimo waszej niepełnoletności jest dziś bardziej potrzebne niż kiedykolwiek. Proszę, zrozumiejcie nas rodziców. My też byliśmy młodzi, mieliśmy marzenia i nadal je mamy.

Na zakończenie polecam Wam zanucić waszym dzieciom słowa piosenki Anny Marii Jopek: „Ja wysiadam”. Może wtedy cokolwiek zrozumieją.

Mieszanka dla udręczonego rodzica z „objawami załamania nerwowego”

– korzeń mniszka lekarskiego (na wątrobę, która kumuluje złość, smutek i żal)

– korzeń arcydzięgla (adaptogen, wyciszy i stonizuje)

– kłącze tataraku (na uspokojenie żołądka po ostrej wymianie zdań)

– korzeń różeńca górskiego (adaptogen, zwiększa zdolności przystosowawcze na czynniki stresowe)

– korzeń kozłka lekarskiego (pomoże zasnąć udręczonej duszy rodzica)

Zioła zmieszać w równych proporcjach. 1 łyżkę stołową mieszanki zalać 2 szklankami wody, gotować przez 10 min. na małym ogniu. Naciągać pod przykryciem 20 min. Pić 2 dziennie po szklance.

Powodzenia! Wasza Doktor Z