
Kilka dni temu przeczytałam ciekawy artykuł w czasopiśmie i pewne słowa utkwiły mi mocno w pamięci. Brzmiały one mniej więcej tak: „Stan zakochania nie ma nic wspólnego z uczuciami, które zwykle kochaniu przypisujemy”. Faktycznie pomyślałam – gdybyśmy przeprowadzili sondę uliczną i zapytali przechodniów, co oznacza dla nich „miłość” otrzymalibyśmy wiele różnych odpowiedzi. Dlaczego? Bo każdy z nas inaczej ją definiuje i wiąże z nią inne oczekiwania. Skoro jest wiele definicji miłości, dlaczego mamy często tendencje do stawiania jej (w znaczeniu sobie i innym) tak wysokich wymagań?
Definiowanie miłości jest co najmniej tak samo trudne, jak odpowiedź na stare jak świat filozoficzne pytanie, czym jest szczęście. Każdy do niego dąży, ale gdy je znajduje, to albo go nie rozpoznaje albo z obawy przed jego utratą stara się je strywializować lub zbagatelizować, otaczając się murem wyolbrzymionych wątpliwości.
Wydaje się, że coraz częściej budujemy relację na swoich wyobrażeniach dotyczących partnera/partnerki. Na iluzji tego, jaki on/ona powinien/powinna być. I jeżeli wymyślony przez nas idealny wzorzec odbiega od rzeczywistości ostatecznie przeżyjemy frustrację i rozczarowanie. A przecież relacja dwóch osób to nie bezwarunkowa miłość, którą możemy doświadczyć od małego dziecka. To również nie posiadanie na własność drugiej osoby z prawami do zarządzania nią. To wreszcie nie wolontariat: daj mi tyle uczucia, wsparcia i miłości, ile potrzebuję (choć na pewno byłoby miło!).
Człowiek uczy się całe życie, także właściwego rozumienia miłości. Ja osobiście przez wiele lat byłam przekonana, że miłość jednej osoby potrafi pokonać „demony przeszłości” drugiej. „Jak będę wystarczająco dla kogoś dobra” – myślałam, „to zmienię świat na lepsze, uratuję jego biedne, sponiewierane przez życie serce”. W ten sposób można usprawiedliwić każde nadużycie, każde toksyczne zachowanie i każde wykroczenie przeciwko godności ludzkiej. I co ważniejsze, druga osoba wcale tego od nas nie oczekuje! Dziś wiem, że idea dobrego samarytanina w związku to kompletna bzdura, bo w relacji musi być równowaga. Odrobina zdrowego egoizmu nikogo jeszcze nie zabiła. Tyle samo dajesz i tyle samo otrzymujesz. Nie mniej, nie więcej, bowiem każda ze stron chce dawać z siebie bezinteresownie, tyle ile może zaoferować. Nie trzeba wówczas prosić się o miłość, żebrać o czułość, bliskość lub wymuszać uległość manipulacyjnymi grami np. szantażem emocjonalnym.
Więc jak to jest z tym całym „kochaniem”? W rzeczywistości, co bym o nim nie napisała o miłości zabrzmi trywialnie. Albo w najgorszym wypadku „znajomo”. Co ciekawe do redefinicji stanu zakochania skłoniła mnie ostatnia rozmowa Panem Lisem (przyp. red.), który mocno stał przy swojej wersji, że „nigdy nikogo nie kochał, a jedynie się przywiązał”. I wówczas przypomniałam sobie mój ulubiony fragment książki „Mały Książę”. Rozmowa z książkowym lisem to dla mnie literacka nagroda Nobla, kiedy tłumaczy on chłopcu: „Oswoić znaczy stworzyć więzy. „ (…) „ Teraz jesteś tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy innych małych chłopców. Nie potrzebuję Cię. I ty także mnie nie potrzebujesz. Jestem dla Ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych listów. Ale jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla Ciebie jedyny na świecie”.
Lis był bardzo mądry – nie używa wielkich słów, które dziś nadużywane są w sposób nagminny, a przez to coraz mniej znaczą: KOCHAM CIĘ, KOCHAM CIĘ, KOCHAM CIĘ! Lis nie kocha, ale przywiązuje się. Tworzy bliskie więzi. Mówi, o swoich potrzebach i byciu potrzebnym. Pokazuje również, na czym polega wyjątkowość osoby, którą wybraliśmy i która nas wybrała.
W obecnej erze TinderLOVE stworzenie więzi okazuje się być bardzo trudne. „Towaru” do zaadoptowania jest tyle, że można wybierać i przebierać bez końca zarówno z rynku pierwotnego, jak i wtórnego. Zachowania konsumenckie są łatwe do przewidzenia: Zachęcająca fotka w pozie A lub pozie B. Tak lub nie. Więzi? A po co??? Napisz, że „szukasz seksu, a dostaniesz miłość; napisz, że szukasz miłości, a dostaniesz mnóstwo seksu”. Brzmi zachęcająco? Tinder i inne mu podobne portale randkowe mają jedną wspólną cechę: potęgują kult ciała. Każdy eksponuje swoje mocne strony (oczy jako zwierciadło pięknej duszy, biust jako wyraz wrażliwego serca czy usta jako gwarancja elokwencji), by lepiej się sprzedać. Po co się prężymy i napinamy?
Bo każdy z nas lubi komplementy. Zgodnie z definicją słownika języka polskiego oznacza on „uprzejmą, często przesadna pochwałę”, co wcale nie przeszkadza nam ich przyjmować w nieskończoność, nawet jak wiemy, że są na wyrost. Gdy je słyszymy upajamy się swoją atrakcyjnością, budując na niej swoją złudną wartość. Właściwy komplement to dziś taki, który podkreśla nasze fizyczne atuty. Dlatego gdy słyszysz, że „jesteś sexownie inteligentna”, „Lubię z Tobą rozmawiać” „Jesteś miła i sympatyczna” lub zwykłe „Jesteś fajna” czujesz w pierwszym odruchu ogromne rozczarowanie? Zawiedzenie? A może jeszcze coś gorszego? A przecież ktoś docenił w Tobie, to co najważniejsze: Twój intelekt, charakter, Twoją osobę. Może chce zbudować z Tobą więź? Dlaczego więc się obrażasz mała? Jeżeli Twoje włosy błyszczą jak łany zboża w słońcu, a uśmiechem rozjaśniasz świat niczym poranne słońce – on to również z pewnością zauważył.
Mamy dziś ewidentnie problem z tym, aby być pokornym. Wobec życia i drugiego człowieka. Przyznam się szczerze, że ja nadal się jej uczę, dlatego dziękuję za tych ludzi na mojej drodze, którzy nie udają, nie tworzą alternatywnej rzeczywistości. Dla nich wielkie zapomniane słowo: DZIĘKUJĘ!
PS: Jako zadanie domowe odróbcie dziś lekcje i powiedźcie swoim bliskim, że ich kochacie – na swój indywidualny sposób. Przytuleniem, ciepłym słowem, miłym gestem.
A jak będzie Wam nadal mało to zapraszam po ziołowy przepis na „miłość”:-)